Czym jest dwubiegunowa technologia jonizacji, która znana jest przecież już od lat siedemdziesiątych i dlaczego może okazać się brakującym ogniwem na pierwszym froncie walki np. z wirusami. Postaramy się to wyjaśnić.
Najprościej mówiąc jonizacja dwubiegunowa to proces uwalnia naładowanych atomów, które przyczepiają się i dezaktywują szkodliwe substancje, takie jak bakterie, pleśń, alergeny i wirusy.
Głośno na jej temat zaczęło być w trakcie skutecznej walce przeciwko SARS, norowirusowi i kilku szczepom grypy. Dzisiaj debaty na ten temat wracają, w uzasadniony sposób, niczym bumerang.
Fall start w latach 70-tych XX wieku
Po raz pierwszy technologia jonizacji dwubiegunowej pojawiła się w Stanach Zjednoczonych w latach 70. XX wieku i służyła jako narzędzie do kontroli patogenów w produkcji żywności. Niestety w tamtym okresie nie spopularyzowała się. Na większą skalę temat tej technologii wrócił pod koniec lat 90-tych XX w., kiedy śmiertelne żniwo zaczęły zbierać SARS, norowirusowi czy różne szczepy wirusa grypy.
Jak działa jonizacja dwubiegunowa?
Technologia zintegrowana z systemami HVAC wykorzystuje specjalny system rurek, które pobierają cząsteczki tlenu z powietrza. Te następnie przekształcają się w naładowane atomy, które skupiają się wokół mikrocząstek. Otaczają je i tym samym dezaktywują szkodliwe substancje, takie jak unoszące się w powietrzu pleśnie, bakterie, alergeny i wirusy.
Mikrocząsteczki powstające dzięki jonizacji „atakują” również wydychane przez nas drobinki w trakcie oddychania, a także cząsteczki pyłu, które mogą przenosić wirusy. Zaatakowane przez jonizację mikroby są następnie powiększane, aby łatwiej było je złapać w filtry. Jest to permanentny proces zapewniający ciągłą dezynfekcję.
Według specjalistów z nowojorskiej School of Medicine, dzięki jonom możemy zmniejszyć ilość drobnoustrojów o 99,9% w ciągu kilku minut.
Bitwa przeciwko koronawirusowi prawdopodobnie będzie walką „powietrzną”
Najnowsze badania nad COVID wskazują, że zmodyfikowane szczepy tego wirusa mogą pozostać w powietrzu dłużej i rozprzestrzeniać się dalej, niż wcześniej sądzono. Niektórzy eksperci uważają, że nawet zwykłe oddychanie może rozprzestrzeniać wirusa.
Naukowcy sądzą, że jeśli rozprzestrzenianie się COVID-19 można porównać do dezodorantu w aerozolu to z pewnością rozwijanie technologii aktywnego oczyszczania powietrza stałoby się priorytetem w walce prewencyjnej.
Ostatnie postępy w udoskonalaniu technologii bipolarnej jonizacji, znacząco obniżył koszt urządzeń oraz ułatwiły metody ich instalacji.
Według naukowców z School of Medicine pierwsze testy, które przeprowadzano na urządzeniach jonizacyjnych w walce z koronawirusem, dawały bardzo pozytywne wyniki. M.in., dlatego że szczepy COVID-19 są wirusami otoczkowymi, które łatwiej zabijać w porównaniu z norowirusami.
Wiele dużych obiektów już stosuje jonizację dwubiegunową
Jonizację bipolarną stosuje się od wielu lat w Stanach Zjednoczonych, aby maksymalnie chronić personel i pacjentów. Najlepszymi przykładami szpitali, które już posiadają taki system są np. szpital Johns’a Hopkins’a, czy szpital dziecięcy w Bostonie, a także Uniwersyteckie Centrum Medyczne w Merlyland.
Podobne instalacje powstają lub już powstały także na lotniskach LaGuardia w Nowym Jorku, O’Hare w Chicago, LAX w Los Angeles, czy w porcie lotniczym San Francisco. Jonizację dwubiegunową stosuje się także w halach sportowych np. Amalie Arena w Tampie, hotelach TWA na lotnisku JFK, czy nawet w siedzibach Google oraz Białym Domu.
System jonizacji powietrza staje się tak niedrogim rozwiązaniem, że z powodzeniem można zainstalować go również w każdym domu, który posiada system wentylacji lub klimatyzatory.